piątek, 7 grudnia 2012

O spędzaniu czasu wolnego słów kilka.

Oj, dostanę po głowie za ten wpis, oj dostanę. Niestylistyczność pierwszego zdania aż boli, powoli uczę się tym nie przejmować.

W najbardziej hipsterski z hipsterskich sposobów na spędzanie wolnego czasu, popijam kawę w jednej z bardzo znanych sieciówek, która zapewnia mi stolik, Internet, kontakt i ciepło czyli wszystko to, czego moja uczelnia nie jest w stanie. Boże, dzięki ci za to. W teorii pojawiają się w niej też sprzyjające warunki do pracy czy nauki (o ile czegokolwiek można się nauczyć z otwartym Facebookiem) - ciszę, spokój, odpowiednią dawkę świątecznych piosenek, które może i są drażniące ale...

Kiedy zdążę wpaść w rytm pisania, wyciągania do niczego poza pracą semestralną nie potrzebnych wniosków, krok kawiarni przekracza matka z dzieckiem, nie więcej niż 4-letnim, która nie zważając na krzyki, prośby i ogólną histerię, z lekko znudzoną i poirytowaną miną zamawia kawę. Dziecko ryczy. Niezrażona mamusia kontynuuje składanie zamówienia, poprawia okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy. Synek zmienia taktykę, zaczyna się faza PROŚBY. Mamo, kupę. Mamo, siku. Mamo, kup mi ciastko. Kanapkę. Kotka. Kawę. Ten telefon co ta pani trzyma. Efekt żaden, więc dalej, zaczynamy od zera kakofonię pisków, wrzasków i kopania mamy po nogach.

W takiej sytuacji naprawdę staram skupić się na tym co robię. Ale [MAMOOOO], do jasnej cholery, nie jest [NO CHODŹ] to takie [*seria pisków*] proste. Patrzę więc tylko na dziecko, którego autentycznie mi aż szkoda, na zblazowaną mamę, na baristę, który stara się jak może przyspieszyć proces parzenia kawy. Mama wychodzi z kawą w jednej ręce, szarpiącym się dzieckiem w drugiej, widownia oddycha z ulgą.

Wredna i okrutna myśl przechodzi mi przez głowę. Skoro dziecko nie może w spokoju poczekać paru minut albo jest niewychowane (prawdopodobne), albo zmęczone (jeszcze bardziej prawdopodobne), albo jedno i drugie. Wychodzi na to, że mama zabrała je z przedszkola, po całym dniu zabawy (zaraz, zaraz, o tej porze?), nie wnikam po co jej kawa na wynos, może ma ochotę, może potrzebuje, ale cholera, widzi, że dziecko albo się nudzi albo ja nie wiem co, ale wyje w niebogłosy, a ona nie robi nic, żeby je jakoś uspokoić. Rozwiązanie, które mi przychodzi do głowy to olej kawę, zrób sobie w domu. No ale nie, lans musi być.

Zdążyłam zebrać myśli w ciszy i spokoju i poszło w cholerę, nic nie napiszę. Nie pojmuję takich zachowań, zupełniej nieczułości i braku empatii. Może i porady niań brzmią "nie zwracaj na dziecko uwagi, to się samo uspokoi", ale stosujcie je sobie w domu albo na ulicy, nie w małych, zamkniętych pomieszczeniach o 11 rano. Dla niektórych to ciągle bardzo, bardzo wczesny poranek.

2 komentarze:

  1. Kochana, to jest nic. Wycieczce z gimnazjum dano czas wolny i wszyscy, mrugając jabłkofonami, wpadli do Starbucksa przy Nowym Świecie. Ewakuowaliśmy się szybciej, niż działa proszek Fiuu.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, bo trzeba było kota kupić, a nie dzieci robić. ^^

    OdpowiedzUsuń